Radzyń Podlaski - Nasze miasto z dobrej strony! Mamy 19 maja 2024 imieniny: Mikołaja, Piotra

O malarstwie Marka Leszczyńskiego

Dominika Leszczyńska   
środa, 27 października 2010 22:45

rykowisko_2

Kluczem do zrozumienia malarstwa Marka Leszczyńskiego jest świadomość korzeni, z których wyrasta.

Jest on człowiekiem Podlasia – tutaj się urodził i wychował, założył rodzinę, pracował, tutaj wciąż mieszka. Swoje przywiązanie do miejsca urodzenia i zamieszkania kultywuje i przy wielu okazjach podkreśla. Bardzo chętnie podróżuje, a jeszcze chętniej wraca w rodzinne strony. Najwyraźniej nie zwiodły go uroki wielkomiejskich ośrodków. Jest miłośnikiem prowincji (i pogranicza) w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie tylko tej podlaskiej. Najlepsze, najciekawsze, najbliższe sercu prace powstawały podczas plenerów i rodzinnych wyjazdów do takich miejscowości jak Hola k. Włodawy, Uher k. Chełma, a ostatnio – Jaworki w Pieninach Małych. Artysta potrzebuje takich miejsc. Szuka w nich natchnienia i wytchnienia. To miejsca, które mają swój „genius loci” – niespieszny rytm, świeżość, autentyczność.

Zapytany o wyjątkowość ziemi ojczystej, odpowiada: „Właśnie na tej podlaskiej miedzy spotkały się dwie wielkie kultury – Wschodu ze swym mistycyzmem, i Zachodu z jasną racjonalną myślą filozoficzną. Nie zrodziła się tu wielka cywilizacja gdyż ziemia ta była niespokojną. Tu zawsze ktoś kogoś gonił, ktoś przed kimś zawsze uciekał. To co powstało tu pięknego i wielkiego, powstało w sercach ludzi tu mieszkających [15 II 1997]”. W twórczości Leszczyńskiego mamy więc z jednej strony tematy wyrastające z inspiracji Biblią, Apokryfami, kultem maryjnym i świętych, ludową pobożnością (krzyże i kapliczki przydrożne, wota), z drugiej zaś – fascynację prawosławiem, ikoną.

Czerpanie z tradycji chrześcijańskiej – mam na myśli zarówno teksty źródłowe, jak i bogatą ikonografię – nie wyklucza potraktowania zadanego tematu z dużą swobodą. Wydaje się, że dla artysty ważniejszy jest problem formalny, z jakim przychodzi mu się zmierzyć, aniżeli odzwierciedlenie konkretnej sceny ewangelicznej, biblijnej. Dlatego bohaterki „Cudu w Kanie Galilejskiej” poruszają się w tanecznym korowodzie jakby wyjętym z płaskorzeźb Fidiasza, a wizerunki „Madonn” bezpieczniej nazwać „Macierzyństwem Bożym” (jak mówi żona Marka Leszczyńskiego) niż kojarzyć z konkretnym sanktuarium maryjnym. „Interesuje mnie sztafaż. Dlatego nie maluję cudownego zdarzenia w Kanie Galilejskiej, cudu przemiany, ale całą tę pracę poprzedzającą cud: dziewczyny z dzbanami, ich ubiory, sylwetki, gesty”.

 

zuzanna

Spotkania z ikoną – w rodzinnym Międzyrzecu a później w Holi, u Aliny i Tadeusza Karabowiczów – miały niebagatelny wpływ na kształtowanie się stylu malarskiego artysty. Uwidacznia się to chociażby w hieratyzmie postaci („Portrety”, prace o tematyce muzycznej, „Rykowiska”) albo charakterystycznym obramieniu, przez Leszczyńskiego nazwanym „kowczegiem”, które stwarza złudzenie obrazu w obrazie. Autor wprowadził też do swego malarstwa zabieg malowania przez pisanie, który – najogólniej mówiąc – polega na umieszczaniu tekstów-cytatów w obrębie wspomnianego kowczegu, na całej płaszczyźnie obrazu lub w wybranej jego części.

Artystę w sposób szczególny interesuje sztuka naiwna, prowincjonalna – bo nie do końca znana, wciąż nie odkryta. Kiedyś powiedział, że woli domorosłe malarstwo unickie niż „wytwory Sykstyny czy Luwru”, prostą i szczerą ikonę „bohomazów” umykającą kanonowi niźli ikonę moskiewską. Ostatnio zainteresował się kiczem i z jarmarcznych makatek wywiódł swoje „Rykowiska” oraz „Ledę”. Tym samym zmierzył się z tematami od lat pozostającymi na obrzeżach „dobrego smaku”.

Nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat Marek Leszczyński traktuje naturę jako źródło inspiracji. Temu zagadnieniu poświęcił swoją pracę dyplomową na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu (1976). Powstał wtedy cykl „Herbarium”, który dostarczył mu wielu pomysłów, ukierunkował późniejsze działania. Z ówczesnych poszukiwań wywodzą się m.in. niezliczone „Madonny” na płótnie, szkle i papierze, jak też „Sukienki wotywne” (2000), będące najnowszą transpozycją tematu.

W obrazach Leszczyńskiego dążenie ku czystej formie, syntezie zderza się z zamiłowaniem do dekoracyjności. Z całą siłą uwidacznia się to w ostatnich cyklach. Wspomniana ozdobność jest dla artysty bardzo ważna. Na portretach sarmackich, portrecie trumiennym, których jest miłośnikiem, zawsze podziwiał skrupulatność, z jaką anonimowi malarze traktowali detale z pozoru trzeciorzędne: guzik od żupana, agrafę, pas, itd. Takimi elementami są u Leszczyńskiego atrybuty, nakrycia głowy, części stroju (kołnierzyki, zdobne sukienki), wymyślne fryzury a nawet wzorzyste płaszczyzny tła. Ulegają one „wzmocnieniu”, spotęgowaniu za sprawą wystudiowanych gestów i rozbudowanej mimiki malowanych postaci. Nazwałam to kiedyś teatrem z przybieraniem pozy, robieniem miny, ustawianiem się do zdjęcia.

Wspomniana dekoracyjność to ważny element stylizacji i idealizacji, bo malarstwo ma się podobać. Marek Leszczyński zaabsorbowany jest nieustannym poszukiwaniem piękna, doskonałych rozwiązań formalnych. Jego sztuka z założenia jest optymistyczna. Tutaj wszystko zmierza do szczęśliwego zakończenia: po dramatycznej ucieczce nastąpi powrót, woda zamieni się w najlepsze wino, Jonasz wydostanie się z wnętrza ryby, a po nocy Śmierci nadejdzie poranek Zmartwychwstania.

Ulubionymi bohaterkami obrazów są kobiety, które zwykle noszą rysy żony oraz córek. Autor wielu „Portretów” zastrzega jednak, że nigdy nie był portrecistą, a wybór modeli z reguły nie jest zamierzony.

 

rykowisko_1

Bez wątpienia to kolor buduje nastroje. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że u Marka Leszczyńskiego barwy dźwięczą, zwłaszcza na obrazach muzycznych. Kolory jasne obrazują dźwięki wysokie, zaś barwy ciemne i nasycone – tony niskie. „Saksofonistka” – utrzymana w gamie bieli, czerni i szarości – prezentuje się na amarantowym tle. To właśnie amarant brzmi w zestawieniu z szarościami, z raporcikiem stroju muzykującej dziewczyny.

Artysty nigdy nie pociągały duże formaty. Od mniej więcej 2004 roku skłania się ku jeszcze mniejszym podobraziom i z przyjemnością maluje na niewielkich bloczkach akwarelowych, skąd niektóre kompozycje trafiają na płótno. Wyjątkiem jest tryptyk pasyjny przedstawiający „Ubiczowanego”, „Ukrzyżowanego” i „Złożonego w Grobie” (2002), przewidziany do realizacji w naturalnych rozmiarach i wymagający szczególnych warunków ekspozycyjnych, czy równie ciekawy 10-częściowy fryz uzdrowienia trędowatych „Między Samarią a Galileą” z 2006 roku.

W przeciągu kilkudziesięciu lat Marek Leszczyński wypracował szereg rozwiązań, cały system znaków, które są wyróżnikiem jego sztuki i składają się na autorską ikonografię. Oprócz elementów wspomnianych wcześniej, zwróćmy baczniejszą uwagę na kompozycję. Postaci szerokie u podstawy, zwężające się ku górze to zabieg zapewniający stabilność, a równocześnie prowadzący nasz wzrok. Kierunek wzrastania jest budujący, przyjemny, a dzieło ma przecież budzić pozytywne emocje. Służy temu również umieszczenie w dolnej partii obrazu plamy barwnej, jakiegoś akcentu skupiającego uwagę odbiorcy. Poza tym dość często Leszczyński maluje postaci z „uciętą” głową czy też mówiąc inaczej, stosuje kadr z obniżonym horyzontem. Ten zabieg w sposób wyraźny zaistniał w „Ukrzyżowanym” z tryptyku pasyjnego: wykadrowanym od ramion, z głową ponad sufitem symbolizującym niebo.

Artysta maluje cyklami. Niektóre tematy „wyczerpują się” bardzo szybko, po jednej czy dwóch przymiarkach – może nie satysfakcjonują autora, może nie przynoszą zadowalającej odpowiedzi na stawiane pytania. Jeszcze inne rozwijają się w kilkunastu-kilkudziesięciu odsłonach, „aż do wypalenia żaru”. Są i takie, które trwają latami i co jakiś czas powracają. Tak było w przypadku wspomnianego „Herbarium”. Do wielu zagadnień, jakie wynikły w czasie prac nad poszczególnymi tematami i pozostają nierozstrzygnięte, Marek Leszczyński chciałby jeszcze powrócić.

Na koniec wypada wspomnieć o ulubionych akcesoriach, które dookreślają styl artysty. Wyposażeniem niemal pustych przestrzeni są z reguły stoły i stoliki, krzesła, skrzynie, zydle lub okna, rzadziej – umieszczony w tle kobierzec. Pojawia się też mała architektura (kapliczki, ołtarze, jarmarczne wiatraczki) albo zapamiętane widoki (np. Hola). Do tego dochodzi cała paleta atrybutów prezentowanych bądź towarzyszących malowanym postaciom: poczynając od zwierząt (konie, osły, jelenie, barany, psy, ptaki, ryby) i stworów fantastycznych (jednorożce, smoki), poprzez instrumenty muzyczne, rozmaite naczynia (dzbany, misy, karafki z winem, kieliszki; lampki oliwne), roślinność („karczochy”, kwiaty, wianki), owoce, aż po symbole przypisane wielowiekową tradycją (korona cierniowa, krzyż, waga św. Michała, córki św. Zofii, Chrystus na barkach św. Krzysztofa, dary trzech Króli).

To, o czym tutaj nie napisałam, niech pozostanie otwarte i niedopowiedziane. Przecież artysta nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

 

Zaloguj się, aby dodać komentarz. Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się.